Skip to main content

Na przełomie lat 70-tych i 80-tych Dolny Manhattan stał się mekką dla artystów oraz centrum życia nocnego. To wtedy powstały kultowe już dziś kluby Studio 54 czy Palladium, a zdrowy styl życia wydawał się ostatnią rzeczą, o której bywalcy tych klubów myśleli. Dzisiaj próżno szukać tu klubów z dobra muzyką. Łatwiej natkniesz się na sklepy ze zdrową żywnością, bary z wyciskanymi sokami albo kluby fitness – ostatnio ulubione hobby nowojorczyków.

Fakt faktem, że przemysł fitness przeżywa ogromny boom w ostatnich latach. Według organizacji IHRSA, dochody klubów na całym świecie przekroczyły 81 miliardów dolarów. Regularnie chodzi do nich 150 milionów ludzi. Szczególna moda zapanowała na „boutique gyms” czyli luksusowe siłownie, w których jeden cykl zajęć kosztuje 30-40 dolarów. Jedną z takich siłowni jest założona w 2006 roku Soulcycle, będąca prekursorem popularnego dzisiaj „spinningu”. Na samym Manhattanie jest 17 takich siłowni, a kolejne powstają na Brooklynie. Poza Nowym Jorkiem, znajdują się one również w bardziej luksusowych częściach Los Angeles, San Francisco, Bostonu czy Chicago, a także w Santa Monica.

Innym elementem fitnessowej rewolucji jest rosnąca moda na trenerów personalnych. Obecnie w amerykańskich „gymach” pracuje ich 250 000 i przewiduje się, że ich liczba będzie rosła o 10 procent rocznie. O tym, jak zwiększa się popyt na ich usługi, świadczą przeciętne zarobki trenerów pracujących w boutique gyms, które wynoszą 43000 dolarów rocznie. Ponad 80 proc. trenerów personalnych pracuje w klubach na wybrzeżach (zarówno wschodnim, jak i zachodnim). Oczywiście można się zżymać, że to tylko kolejna moda. Ale faktem jest, że Amerykanie mieszkający w największych metropoliach są coraz bardziej zakręceni na punkcie zdrowego stylu życia i w piątkowy wieczór, zamiast iść na dyskotekę, coraz częściej spotykają się ze znajomymi w klubie fintess.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Jeszcze nie dodano komentarza!

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.