Jeśli ktoś, by chciał szukać jakiś pozytywów w obecnej sytuacji gospodarczej, to na pewno jeden da się wskazać – wzrost znaczenia energii odnawialnej (OZE). Przedsiębiorcy, ale też chyba większość społeczeństwa uświadomiła sobie, jak kluczową sprawą jest uniezależnienie się od paliw kopalnych. Nawet jeśli do kogoś nie przemawiały dotąd argumenty związane z koniecznością ograniczenia emisji CO2, to teraz przekonać powinny go szalejące ceny energii i gazu. Tym bardziej, że gdy za prąd musimy płacić trzy raz więcej niż rok temu, koszty instalacji OZE robią się coraz bardziej przystępne. To efekt postępu technologicznego, ale też rosnącego zainteresowania instalacjami i spadających kosztów ich produkcji przy coraz większej skali. Morska energetyka wiatrowa kosztuje o 50 proc. mniej niż sześć lat temu. A od 2010 roku ceny paneli słonecznych spadły sześciokrotnie. W przypadku 2/3 inwestycji OZE zrealizowanych w 2021 roku koszty produkcji energii były niższe niż jej kosztów w najtańszych elektrowni węglowych. Rachunek ekonomiczny się zgadza, idziemy do przodu, ale proces odejścia od paliw kopalnych moglibyśmy jeszcze bardziej przyspieszyć.
Bardzo perspektywicznym segmentem jest wykorzystywana do tej pory na małą skalę, morska energia wiatrowa. Administracja Joe Bidena wyznaczyła sobie ostatnio jako cel zainstalowanie mocy 30 gigawatów do 2030 roku. Cel jest ambitny ponieważ w 2019 roku cały świat dysponował tylko 30 GW. Ale inni też to widzą i liczba wiatraków na morzu szybko rośnie. Ich globalna moc sięga już zdumiewającej wartości 56 GW. A wzrosty dopiero przed nami. Firma konsultingowa McKinsey uważa, że do 2050 roku jej moce wzrosną aż 12-17 razy.
Erin Baker, profesor inżynierii przemysłowej University of Massachusetts Amherst tłumaczy, że w wyznaczeniu tego celu nie chodzi tylko o ilość gigawatów jaką zyskamy. To pomoże uporządkować łańcuch dostaw oraz usprawni wszystkie elementy procesu inwestycyjnego, konieczne aby proces rozbudowy mocy mógł iść do przodu. A potrzebujemy ludzi, którzy wiedzą jak instalować morskie farmy, specjalnych statków do montażu czy zadbania o przesył energii. Mając to, możliwe jest nawet przekroczeni założonych celów odnośnie mocy i szybsze zastąpienia nimi energii z węgla czy gazu. To pomoże wszystko zorganizować i upewnić się, że wszystkie elementy są na swoim miejscu.
Duże znaczenie odgrywa postęp technologiczny, wymuszany przez zainteresowanych rozbudową mocy inwestorów. Do niedawna turbiny były instalowane na fundamentach osadzonych na dnie, które były uziemione w wodach do głębokości 50 metrów, co wymagało stosunkowo płytkiego szelfu kontynentalnego. Jednak nowsze, pływające fundamenty mogą być stawiane niezależnie od terenu i opłaca się ich instalowanie nawet przy głębokości wody 1000 metrów. W efekcie na przykład Włochy zrewidowali sobie plany inwestycyjne mocno w górę i teraz planują teraz budowę wiatraków na morzu o mocy aż 17 GW, z czego 70 proc. z nich stanie na głębokich wodach wymagających pływających fundamentów. Ponadto nadwyżka mocy z elektrowni morskich jest najlepszym paliwem do elektrolizy wodoru, technologii pozwalającej w miarę tanim kosztem magazynować i przesyłać energię. Taki 10-gigowy projekt powstaje na przykład na sztucznej wyspie w Danii.
Kluczowe jest tempo przebudowy systemu energetycznego. Z obliczeń profesor Erin Baker, wychodzi, że straty grożąca środowisku naturalnemu (Climate Value at Risk) z tytułu opóźnienia budowy pojedynczej farmy wiatrowej na morzu wahają się między 10 a 150 mln USD (w zależności od mocy). Biznes i rządy mają o więc o walczyć, a planeta może tylko zyskać.
Jeszcze nie dodano komentarza!