Skip to main content

Wojna o wodę

Kryzys wodny zatacza coraz szersze kręgi. W Meksyku trwa o nią prawdziwa wojna pomiędzy wielkimi plantatorami a drobnymi rolnikami i ekologami. Niebawem niezwykle lubiany, zielony owoc może znaleźć się na cenzurowanym. Wszystko napędza przeciągająca się susza.

Pierwszą odsłonę konfliktu mieliśmy na początku kwietnia, gdy mieszkańcy domów położonych nad jeziorem Valle de Bravo, zaprotestowali przeciwko osuszaniu ich zbiornika na potrzeby mieszkańców Mexico City. Ubyło z niego już trzy czwarte wody, władze miasta postanowił przerzucić się więc na położone dalej jezioro El Bosque. Tutaj brak już połowy wody, ale brzeg jest niezamieszkany, więc sprzeciwów nie ma. Protest podnieśli za to sami mieszkańcy Mexico City, którzy narzekają na jakość wody. Wraz z opróżnianiem zbiorników robi się bardziej mętna i jak sami przekonują „zalatuje” benzyną. W ramach akcji protestacyjnej zablokowali jedną z głównych arterii miasta ciągnącą się z północy na południe.

Znacznie bardziej dramatyczny przebieg ma konflikt na zachód od stolicy w stanie Michoacán. Tutaj sporo jest dużych farm uprawiających awokado, które wymagają dużych ilości wody – około 1,3 tys. litrów na 1 kg owoców, podczas gdy np. przy uprawie pomidorów zużywa się jej 214 litrów. To jednak lukratywny produkt eksportowy, który farmerzy uprawiają w sposób rabunkowy. Nie tylko opróżniają miejscowe zasoby wodne – z bujnego, zielonego stanu znikają całe jeziora i rzeki – ale także prowadzą nielegalną wycinkę lasów pod zbiorniki wodne, w których gromadzą wodę do podlewania. Takich glinianych stawów wyłożonych plastikowymi matami wykopali tu już 850, doprowadzając do wysuszenia gruntów nie zabezpieczonych już drzewami.

I to właśnie nielegalne instalacje wodne stały się celem ataku lokalnych rolników i aktywistów, którzy w pierwszej połowie kwietnia zorganizowali dwie takie akcje. Protestujących wspierają zresztą władze lokalne. Mieszkańcy wyszli zresztą z propozycją podzielenia się wodą, ale farmerzy mogliby czerpać tylko 20 proc. z lokalnych strumieni. Sytuację komplikuje fakt, że plantatorzy od lat opłacają się lokalnym kartelom narkotykowym, które czerpią też zyski z handlu nielegalnie wycinanym drzewem. Te niebezpieczne związki ciążą na całej sytuacji, w przeszłości aktywiści byli bowiem już porywani i bici przez miejscowych gangsterów.        

/Fot: FAOAmericas//

 

Jeszcze nie dodano komentarza!

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.