Skip to main content

Drastyczne podwyżki opłat za wywóz śmieci w stolicy to konsekwencja gwałtownego wzrostu kosztów gospodarki odpadowej, która tylko na przestrzeni dwóch lat (2018-2020) zaczęła pochłaniać 3,5 razy więcej środków z budżetu. Pod tym względem w Warszawie jest dwukrotnie drożej niż w innych dużych miastach.

Wszystko na poważnie zaczęło się w 2019 roku, kiedy wydatki związane z gospodarowaniem odpadami wzrosły z 363,6 do 815,1 mln zł. Nieco mniejszy w skali, ale również potężny wzrost mieliśmy w zeszłym roku, kiedy to koszty dobiły do 1.240,4 mld zł. W tym roku ma być już względnie spokojnie: miasto prognozuje, że wyda na ten cel 1.242,1.

Władze miasta tłumaczą to niesprawną polityką gospodarki odpadami na poziomie całego kraju. „W Warszawie jak w soczewce skupiają się wszystkie problemy, które dotknęły gospodarkę odpadami w Polsce. To jest śrubowanie w ustawie warunków, jakie gminy muszą spełnić w zakresie selektywnej zbiórki i odzysku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, gdzie za poziomy odzysku odpowiadają gminy. Zasadniczo w Unii to obowiązek państw, a nie samorządów. W większości krajów członkowskich spada on na przedsiębiorców, którzy produkują odpady. Natomiast polski legislator pozbył się problemu, zrzucając wszystko na gminy.”, w wywiadzie dla Forsalu tłumaczył niedawno wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski, przytaczając dane dotyczące całej samorządowej Polski: w 2017 r. w skali kraju koszty te sięgały 4,9 mld zł i zaczęły rosnąć w 2018 roku. Wówczas zrobiło się 5,3 mld zł, w kolejny 2019 r. – 6,8 mld zł, a w 2020 r. – 9,3 mld zł.

Jak jednak łatwo obliczyć, 1,2 mld zł, które wydaje Warszawa to 12,9 proc. tej kwoty, podczas gdy w stolicy mieszka tylko 5,5 proc. (w tych i poniższych wyliczeniach posługujemy się przedstawioną przez miasto w 2018 roku realną liczbą mieszkańców na poziomie 2,07 mln, która jest istotnie wyższa od tej statystycznej, która sięga 1,79 mln). Istotne różnice widać zresztą też, gdy stolicę porówna się z innymi dużymi metropoliami. W przeliczeniu na jednego mieszkańca w Warszawie gospodarka odpadami kosztuje około 600 zł, podczas gdy w trzech kolejnych największych metropoliach (Kraków, Łódź, Wrocław) jest to średnio 325 zł. Jest to więc niemal dwukrotna różnica.

Warszawy nie da się tak zupełnie traktować jako egzemplifikację problemów ogólnopolskich. Zresztą z danych przytoczonych przez samego wiceprezydenta Olszewskiego widać, że w ciągu trzech lat (2017-2020) koszty odpadów na poziomie krajowym wzrosły o 89,7 proc., podczas gdy w samej Warszawie aż o 275,5 proc., czyli mniej więcej trzykrotnie szybciej. Tę asymetrię widać we wspomnianym udziale Warszawy w kosztach jakie wszystkie gminy ponoszą na gospodarkę odpadową – dziś to wspomniane już 12,9 proc., podczas gdy w 2017 roku 6,8 proc., co było znacznie bliższe do udziału Warszawiaków w populacji krajów.

Widać więc, że największy komin kosztowy pojawił się właśnie w Warszawie, a stolica na tle innych miast wyjątkowo słabo poradziła sobie z panowaniem nad wydatkami. Nieco światła na to zjawisko rzucił raport Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który w 2019 roku analizował gwałtowne zmiany na rynku odbioru i zagospodarowania odpadami. Przyczyn wzrostu na poziomie krajowym upatrywał m.in. w braku konkurencji spowodowanej zmianami prawnymi z 2013 r., a także większymi kosztami przetwarzania śmieci w Regionalnych Instalacjach Przetwarzania Odpadów Komunalnych (RIPOK-ach).”Zidentyfikowaliśmy przyczyny i bardzo wyraźnie wskazaliśmy je w raporcie. Są to m.in. niewystarczający wpływ samorządów na ceny ustalane przez RIPOK-i, wzrost kosztów działalności tych instalacji czy brak konkurencji pomiędzy nimi.” podkreślał Prezes UOKiK Tomasz Chróstny. I problem ten dotyczy w głównej mierze właśnie stolicy, gdzie utylizacja odpadów jest najdroższa w kraju – w instalacjach obsługujących Warszawę i okolice średnia cena za przyjęcie tony odpadów wyniosła 524 zł. Całkiem inne parametry osiągane są w sześciu województwach (lubuskim, podlaskim, śląskim, świętokrzyskim, wielkopolskim i zachodnio-pomorskim), gdzie gminy płacą najmniej: tu stawka za tonę śmieci wahała się od 174 zł do 250 zł.
Różnice są więc drastyczne, ale poza kwestią ograniczonej konkurencji, nawet UOKiK nie był w stanie jasno wskazać z czego tak naprawdę wynikają. Sam urząd zasugerował tylko większy nadzór nad rynkiem: powołanie odpowiedniego regulatora, który nadzorowałby koszty i ceny dopóty, dopóki nie rozwinęłaby się odpowiednia konkurencja w branży odbioru i przetwarzania odpadów.

/Fot: Christels via Pixabay//


 

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Jeszcze nie dodano komentarza!

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.