Skip to main content

O tym dlaczego Polacy nie kupują ekologicznych mieszkań, czy zieleń w architekturze u nas się sprawdzi i dlaczego budownictwo modułowe wciąż nie może się u nas przebić mówi Mariusz Książek, założyciel Marvipolu, jednego z czołowych, polskich deweloperów.

Kiedy siedem lat temu na osiedlu Harmony Park przy ul. Kłobuckiej w Warszawie postawiliście pierwszy w Polsce budynek z ekoenergetycznym certyfikatem LEED, pojawiły się nadzieje i oczekiwania, że w budownictwie mieszkaniowym wreszcie idziemy w bardziej ekologiczne rozwiązania.

– Sprawdzaliśmy na ile rynek jest gotowy na takie prośrodowiskowe projekty, ale okazało się, że jeszcze za wcześnie. Wprowadzenie wszystkich energooszczędnych rozwiązań pozwalających spełnić wymogi stawiane przez LEED sprawia, że sama budowa domu jest droższa w przeliczeniu na metr, co w efekcie przekłada się na nieco wyższą cenę sprzedaży. Tymczasem jeśli klienci widzą, że podobny apartament w budynku obok jest tańszy, to wybiorą tańszy, nawet bez certyfikatu.

I nie biorą pod uwagę, że dziś zapłacą więcej, ale później zaoszczędzą na energii?

– Przy zakupie mieszkania w ogóle mało kto myśli w ten sposób. Zwłaszcza jeśli kupuje się inwestycyjnie, z myślą o najmie. Opłaty eksploatacyjne i tak będzie ponosił wynajmujący, po co więc inwestować w zakup więcej, aby ktoś inny oszczędził.

A klienci nie mają poczucia, że tak powinno się zrobić: zapłacę nieco więcej, ale będę mieszkał w domu, który ma mniejszy ślad węglowy?

– Takie ekopostawy dziś są raczej deklaratywne. Może to działać w przypadku drobniejszych wydatków, np. przy zakupie napoju w butelce zwrotnej albo jajek wolnowybiegowych, ale gdy chodzi o kosztowne decyzje życiowe, górę bierze myślenie przez pryzmat liczb. Tu wciąż szukamy oszczędności.

Taki ekologiczny aspekt w ogóle w Polsce nie zadziała? W Europie bardzo modne robi się stawianie domów obsadzonych zielenią. Nawet drzewa rosną wysoko na tarasach, jak w mediolańskim Bosco Verticale.

– Tu już mamy większe możliwości, bo w tym przypadku rozwiązania prośrodowiskowe są eksponowane. Jeśli postawy ekologiczne powiążemy z jakimś stylem życia i wiążącymi się z nim atrybutami, to kupno mieszkania z certyfikatem LEED wiele nam nie da, bo trudno się tym pochwalić. Nie ma tu aspektu wizerunkowego. Inaczej w przypadku budynku, który na pierwszy rzut oka jest zielony i staje się wyróżnikiem, który wszystkim zapada w pamięć. To jest trochę jak z zakupem Tesli. Modeli aut elektrycznych jest wiele, ale ona nadaje właścicielowi status wyjątkowy.

Jak rozumiem, to wszystko kwestia dojrzałości rynku. W Marvipolu macie skłonność do wprowadzania nowości z kategorii budownictwa zrównoważonego i testowania czy się przyjmą. Pamiętam wasze osiedle Hill Park na Młocinach, z którego wyeliminowaliście ruch samochodowy.

– To był pomysł z cyklu na jakim osiedlu sam chciałbym mieszkać. Oczywiście tam, gdzie dzieci bezpiecznie mogą się bawić i nie ryzykuję, że psa potrąci mi sąsiad, który codziennie rano pod moim oknami przejeżdża samochodem spiesząc się do pracy. Stąd cały ruch kołowy na osiedlu wprowadziliśmy pod ziemię, gdzie znajdowały się też garaże, a na powierzchni była tylko zieleń i ścieżki spacerowe. Wprowadzenie takich rozwiązań sprawiło jednak, że koszt projektu był znacznie wyższy, co przełożyło się na cenę mieszkań. I tu znów zderzyliśmy się z faktem, że klienci patrzą przez pryzmat kosztów. Sprzedaż szła więc bardzo trudno. Chociaż ci, którzy tam mieszkają są dziś przeszczęśliwi, że kupili mieszkania w Hill Parku.

Ten przykład jest o tyle ciekawy, że po przeszło dekadzie pojawiło się kilka podobnych projektów – nie tylko w Warszawie – i cieszą się sporym zainteresowaniem.

– Widać rynek i klienci do tego dojrzeli. Tak samo jest w przypadku rozwiązań ekologicznych i energooszczędnych. Ludzie inwestują w fotowoltaikę i pompy ciepła, ale by to zadziałało, musiały pojawić się programy wsparcia, a potem wystrzeliły ceny energii. To, ile płacimy za prąd przestało być już tematem pomijanym. Gdy masz dziś nadwyżkę pieniędzy, bardziej opłaca ci się zainwestować w pompę ciepła niż złożyć pieniądze na lokacie, bo stopa zwrotu będzie znacznie większa. Widać więc, że ekologia zawsze ma u nas wymiar ekonomiczny. Musi się opłacać.

A przy okazji rachunku ekonomicznego, jaka jest szansa, że w Polsce rozwinie się budownictwo z prefabrykatów. To technologia tańsza od tradycyjnej, a w Polsce są firmy które wytwarzają domy modułowe, tyle że wszystko na eksport.

– Ewidentnie jest to przyszłość budowania i prefabrykacja będzie się rozwijać. Elementy wyprodukowane na hali wyposażonej w precyzyjne maszyny mogą być bardzo dobre jakościowo, a przy tym bardzo szybkie w montażu. Tu elementy składa się jak klocki Lego. Ważne jest jednak, aby cały system był dobrze zaprojektowany. Każdy producent ma własne rozwiązania. 

I będzie to konkurencja dla budownictwa tradycyjnego?

– Dla mieszkańców różnice są nie do rozpoznania. Domy modułowe pod każdym parametrem mogą być takie, jak tradycyjne. Nie tylko na poziomie wykonania, ale też np. izolacji akustycznej czy termicznej. I udaje się to przy znacznie cieńszych ścianach, co też jest ważne z punktu widzenia oszczędności materiałowych. 

Skoro to takie dobre rozwiązanie, to dlaczego nie jest jeszcze stosowane w Polsce na masową skalę.

– Z pewnością do przepracowania są pewne bariery mentalne, zwłaszcza gdy mówimy o modułach drewnianych. Proszę sobie przypomnieć jak w latach 90-tych próbowano wprowadzić do Polski tzw. domy kanadyjskie. Świetna i tania technologia, w środku nawet w największą zimę było bardzo ciepło. Jednak się nie przyjęła, bo mamy taką mentalność, że uwielbiamy mury. To nam daje poczucie solidności. Dom z cienkich drewnianych ścian budzi podejrzenia, nie ważne jak dobrze trzyma ciepło.

Jest to jednak zaskakujące o tyle, że w Polsce – podobnie jak np. w Skandynawii – mamy ogromne tradycje budownictwa drewnianego. Szwedzi je kultywują jako coś bardzo ekologicznego, a my się od nich odwracamy?

– Proszę spróbować powiedzieć klientom, że ich dom będzie bardziej ekologiczny, bo ma drewnianą konstrukcję. W Polsce drewno kojarzy się z budową domków letniskowych albo stodół. Klienci są przekonani, że drewno będzie im pracować i ściany popękają. Tak jak to było w domu u dziadka na wsi. Ludzie nie mają świadomości jak bardzo rozwinęła się technologia budownictwa drewnianego, że to jest trwałe, nie pali się, itd.Tu trzeba wykonać dużą pracę edukacyjną.

Marne są więc szanse na zawrotną karierę jaką drewniane domy modułowe, nawet wysokościowce, robią na zachodzie Europy. 

– Raczej patrzyłbym na to w perspektywie 10 lat. Samo przekonanie do materiału jest tylko jedną przeszkodą. Problemem dla mnie nie całkiem zrozumiałym jest, że takie budowanie modułowe w Polsce wcale nie jest tanie. Jeśli zapytać o ofertę firmy produkujące prefabrykaty, okaże się, że koszty budowy domu są porównywalne z robieniem tego metodami tradycyjnymi. Zdrowy rozsądek podpowiada, że coś co jest produkowane w fabryce i montowane w znacznie krótszym czasie powinno być tańsze, ale tak nie jest. W tej sytuacji deweloperzy wciąż wolą stawiać domy metodą tradycyjną, przy której nie trzeba podejmować dodatkowego wysiłku przekonywania klientów i ryzykować, że popyt będzie niższy. 

Tekst pochodzi z raportu Greenbook 2023, którego partnerem jest Marvipol

Jeszcze nie dodano komentarza!

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.

Najpopularniejsze teksty

Zielona ścieżka PZU

Wojna o wodę

Bolesne lekcje segregacji śmieci

Rowery „minibusy” z małymi pasażerami