Norwegowie rzucają wyzwanie wiatrowi. Chcą tworzyć farmy z wiatrakami o mocy niemal trzykrotnie większej niż najmocniejsze obecne turbiny – dziś limitem jest 15 MW mocy, a tu mowa o 40 MW. Oczywiście mowa o instalacjach na morzu.
Autorem nowych wiatraków jest World Wide Wind, który zamiast na klasyczne turbiny z trzema ogromnymi łopatami obracającymi się w osi poziomej (HAWT), stawia na siłowniki o osi pionowej (VAWT). Tutaj mamy do czynienia z kilkoma łopatami wyrastającymi jak gałęzie z drzewa. To potężny maszt o wysokości 400 metrów, który ma dwie umieszczone na różnych wysokościach turbiny. I każda z nich obraca się w przeciwnym kierunku. Innym nowum jest to, że wiatraków nie trzeba ustawiać na platformie, bo są to urządzenia pływające niczym morskie boje. Odpowiedni balast sprawia, że się nie wywracają a tylko lepiej dostosowują do wiatru.
Zaletą tej technologii jest duża tzw. sprawność powierzchniowa, która objawia się w tym, że działają przy wietrze o znacznie niższej prędkości, wykorzystują także prądy pionowe i są tu mniejsze turbulencje. Co więcej mniejsza rozpiętość łopat sprawia, że odległość między turbinami jest mniejsza o połowę niż przy klasycznych wiatrakach. To sprawia, że na danym obszarze może być ich 4-krotnie więcej.
Turbiny o osi pionowej mają też mniejszy wpływ na dzikie zwierzęta. Przede wszystkim dlatego, że obracając się są postrzegane jako naturalna przeszkoda. Poza tym końcówki skrzydła wirnika obraca się znacznie wolniej, co zapobiega uderzeniom ptaków. Innym ekologicznym aspektem jest też większe wykorzystanie materiałów nadających się do recyklingu.
Jedyną słabością nowych wiatraków jest to, że World Wide Wind na razie przeprowadził tylko cykl symulacji jak mogą działać i wciąż pracuje nad pełnowymiarowym prototypem. Co więcej dotychczasowe eksperymenty z turbinami o pionowych osiach nie zakończyły się spektakularnym sukcesem i wielu obawia się, że podobnie będzie także w tym przypadku.
/Fot: World Wide Wind//
Jeszcze nie dodano komentarza!