Skip to main content

W maju pisaliśmy o tym, że bobry wracają do Londynu. Nie było ich tam od 400 lat. Ważnym argumentami za ich powrotem była chęć odtworzenia ich populacji, zniszczonej działalnością człowieka. Ale nie jest to jedyny powód. Ian Barnes, zastępca przewodniczącego Rady londyńskiej dzielnicy Enfield Town tłumaczył, jak ważną rolę w bobry odgrywają w tworzeniu całego bio ekosystemu, budując stawy i tamy, które przyciągają inne zwierzęta i owady. Niestety w powszechnej opinii bobry uważane są za pracowite zwierzęta, ale szkodzące człowiekowi zwierzęta, powodując niekontrolowane powodzie. Jedno jest pewne, te gryzonie są jedynymi poza człowiekiem zwierzętami, które radykalnie przekształcają swoje środowisko. I niekoniecznie wywołując szkody. W sytuacji coraz częstszych powodzi oraz susz, bobry okazują się pożytecznymi “inżynierami” dbającymi o zrównoważone środowisko, wykonując za ludzi pracę, wartą miliony. Ich wartość zmieniły postępujące zmiany klimatyczne, ludzie zaczęli doceniać je. O tym w jaki sposób poczciwe gryzonie mogą nieodpłatnie zapewniać kluczowe usługi ekosystemowe pisze Leilla Philip w swojej nowej książce „Beaverland: How One Weird Rodent Made America”.

Ale nie chodzi tylko o teoretyczne rozważania. Z ich „usług” korzysta Scott McGill, właściciel firmy inżynieryjno-budowlanej Ecotone. Przekonał lokalne władze stanów Maryland, Pensylwania, New Jersey i Wirginia by pozwoliły bobrom działać. I jak twierdzi dobrym przykładem ich znaczenia jest budowa systemu zbiorników do odprowadzania wody i przeciwdziałania zalaniom w wyniku burz, które wykonuje jego firma. Można go zlecić jego firmie Ecotone i wydać nawet na to ponad milion dolarów, ale można też stworzyć przyjazne środowisko do życia dla bobrów, przywracając ich populacje naturze i wykorzystać ich naturalne umiejętności. 

Porośnięte latami terytorium USA przez tysiące lat było mekką dla bobrów. Indianie polowali na nie ze względu na ich mięso i futro, ale jednocześnie utrzymywali w niezmienionym stanie ich populacje. Leilla Philip w swojej książce opisuje jak radykalnie zmienili ten Europejczycy, którzy byli gotowi zapłacić ogromne sumy pieniędzy za ciepłe skóry bobrów. Przez trzysta lat handel ich futrami stawał się coraz bardziej intratnym biznesem (fortunę zbił na nim John Astor, jeden z pierwszych amerykańskich miliarderów), dziesiątkując populację bobrów i prowadząc do niemal ich wyginięcia oraz zniszczono wielu rzek i podmokłych terenów Początkowo farmerzy na tym zyskiwali, bo areał ziemi pod ich uprawy, dzięki temu zwiększał sięsirósł. Problem zaczął się robić w latach 90’ wraz ze zmianami klimatycznymi, wynikającymi z nich problemami z jałowieniem gleby i raptownymi ulewami

Wcześniej tamy budowane przez bobry były powodem, przez który farmerzy wzywali traperów, by zrobili z nim porządek  ziemscy obawiając się powodzi. Teraz ekolodzy przekonują, że tamy mogą pomóc w zaradzeniu skutkom zmian klimatu. Bobry budując tamy, tworzą stawy i „łąki bobrowe”, na których płynąca woda niekoniecznie zawsze widać, ale działają one jak gąbka, wchłaniając wodę kiedy jest jej za dużo i oddając ją, kiedy robi się jej mało. Bobry “poruszając wodą” mogą pomóc w łagodzeniu skutków zarówno susz, jak i powodzi. 

Takim przykładem jest strumień Long Green Creek płynący na północ od Baltimore, gdzie gryzonie dzięki staraniom Scotta McGilla, wprowadziły się sześć lat temu. Tyle czasu wystarczyło by znów zaczął płynąć wartko, a stworzony przez bobry okalający ekosystem wodny zaczął pomagać w kontrolowaniu wód powodziowych. Żeby firma McGilla zbudowała staw do zarządzania wodą burzową ze zbliżoną retencją trzeba by zrobić nasyp, rdzeń, konstrukcję wylotową, wszystko wcześniej trzeba planują, projektując i zatwierdzając. Szacunkowy koszt takiego projektu wahałby się między 1-2 mln USD.  Firma McGilla od 20 lat zajmuje się zarządzaniem wodami opadowymi, budową i renowacją obszarów retencyjnych oraz mokradeł strumieniowych. I uważa, że korzyści płynące ze stawu bobrowego są bardzo podobne do stawu przeciwburzowego, który wykonać musieliby ludzie.

Dlatego jest tak dumny z projektu na Long Green Creek zrealizowanego wspólnie z bobrami. Łatwe to nie było. Bo z jednej strony musiał delikatnie “nadzorować” bobry, tak by wykonana przez nich praca przyniosła pożytek terenom położonym przy Baltimore. Z drugiej strony nie łatwe było przekonanie do tego pomysłu urzędników i podpisanie umów ze wszystkimi hrabstwami w stanie Maryland. Oszczędności były ważnym argumentem. Dla niego liczy, że udało się odtworzyć populacje bobrów na tym obszarze i przywrócić naturalność terenom wokół strumienia. McGill liczy, że teraz łatwiej będzie przekonać innych urzędników, a bobry znów zasiedlają lasy i strumienie na całym Wschodnim Wybrzeżu, od Maine po Georgie.

Jeszcze nie dodano komentarza!

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.

Najpopularniejsze teksty

Beton bez cementu

Miesięczny bilet napędza kolej

Kopenhaga pełna osiedli z kontenerów

Elektryczne taksówki niebawem polecą

Biblioteki na kółkach

Koniec poczty lotniczej

Ludzie uczą mówić rośliny